Ale kwiatki! Trafiłam właśnie na samouczek do hiszpańskiego wydany przez pewne stare, powszechnie szanowane wydawnictwo i… moja opinia o tymże legła w gruzach. Totalnie. Już ich ostatni podręcznik do arabskiego mi podpadł, ale że potknięcia zdarzają się wszystkim, to jakoś to przełknęłam. No, ale tutaj, to już klęska na całej linii!
Nie będę się pastwić, rzucać nazwami i tytułami, ale powiem tak: zawsze sprawdzajcie materiały, z których chcecie się uczyć. Jak? Przynajmniej wstępnie. Wiem, że nie każdy jest w stanie ocenić jakość materiałów do nauki języka, szczególnie gdy dopiero zaczyna swoją z nim przygodę. Ale każdy może rzucić okiem na stronę redakcyjną i poszukać tam podstawowych wiadomości. Jakich i dlaczego? Już mówię.
Podstawowe informacje
Po pierwsze, warto rzucić okiem, ile osób pracowało nad podręcznikiem. Jeśli redaktor i korektor to ta sama osoba, to… może być bardzo źle. W tym konkretnym przypadku na szczęście tak nie było. Pamiętam jednak książkę, w której właśnie z tego powodu roiło się od błędów językowych i interpunkcyjnych. Ludzie są tylko ludźmi i błędy zdarzają się każdemu, ale po to korektor (albo i dwóch) czyta tekst „świeżym okiem”, żeby tych błędów jak najwięcej znaleźć. I by je bezlitośnie wyeliminować. Ktoś, kto koryguje swój własny tekst, najczęściej błędów nie widzi, bo albo nie wie, że są błędami, albo jego oko już się do nich przyzwyczaiło. Tak to działa, nie ma rady.
Po drugie, spójrzcie na datę wydania. Zwłaszcza… pierwszego. Istnieją podręczniki napisane przez genialnych autorów. Takie perełki, hity, tzw. evergreeny. Ale… autor mógł być genialny, może i jest nadal, ale podręcznik powstał 40 lat temu. A język żyje! I tu właśnie wspomniane wydawnictwo się potknęło. Wyłożyło wręcz z hukiem. A skąd mi w takim razie w ogóle przyszło do głowy sięgnąć po tę książkę? Cóż, zwiodła mnie data wznowienia: 2010 rok. Pomyślałam – dobre wydawnictwo, na pewno przejrzeli, zaktualizowali, będzie OK. Nie było. Z rozdziału na rozdział było tylko gorzej, dlatego postanowiłam napisać ten post. Ku przestrodze, byście uważali, po co sięgacie i czego się uczycie. A na co powinniście uważać?
Na słownictwo
Ze starego podręcznika nie nauczycie się współczesnego języka. Nie mówię tylko o tym, że pojawiają się nowe technologie i dziś nie wysyłamy już telegramów tylko e-maile. Chodzi o to, że pewne słowa wychodzą z użycia i raczej nikt dziś nie powie „nadobna niewiasta” (to tylko przykład, tego wyrażenia na szczęście w podręczniku nie znalazłam). A choć 40 lat temu słówko pardo („brunatny”) mogło być częściej używane niż marrón („brązowy”), to teraz jest inaczej. I może być tak, że nauczycie się archaizmów, a potem będziecie mówić w obcym języku „onegdaj” oraz „azaliż” i będą na Was patrzeć jak na kosmitów. Pewna moja znajoma po studiach filologicznych na polskiej uczelni usłyszała od mieszkańców kraju, którego język studiowała, że mówi jak XIX-wieczna pensjonarka… Miło? A dodam, że była jedną z najlepszych studentek na roku!
Na gramatykę
Gramatyka też się zmienia. Nie tak szybko jak słownictwo, ale bardziej złożone konstrukcje z czasem zanikają. Tak jak w języku polskim czasu zaprzeszłego używamy już tylko w bardzo nielicznych i specyficznych sytuacjach („a przecież kupił był tę książkę…”), tak i w innych językach pewne czasy i tryby praktycznie wyszły z użycia. Nie uczcie się ich na siłę! O ile zabrzmią jeszcze w miarę naturalnie np. w ustach rodzimego naukowca, o tyle w ustach cudzoziemca, który przyjechał tylko na wakacje, będą brzmiały po prostu przekomicznie.
Na zmieniające się obyczaje i normy kulturowe
O ile kiedyś kobiety często traktowane było jako „przynależne” mężczyznom, a do ich podstawowych obowiązków należało obsługiwanie męskiej części świata, to dziś czasy są inne i pewne czytanki są… hmm… nie na miejscu? A uczenie się, że aby utworzyć nazwisko kobiety, trzeba przed nazwiskiem mężczyzny dodać de, to jak wmawianie obcokrajowcom, że u nas żona pana, dajmy na to, Ogórka nazywa się Ogórkowa. Pewnie, że czasem można tak potocznie powiedzieć, ale chyba nie o to chodzi w nauce współczesnego języka?!
I wspomnę jeszcze tylko, że we wspomnianym podręczniku z czytanek może i usunięto PZPR jako wiodącą polską partię, ale słowniczków pod czytankami (a już tym bardziej klucza do ćwiczeń) nikomu chyba nie chciało się przeglądać. Więc naprawdę zalecam kupowanie współczesnych podręczników. Im nowszy, tym bardziej aktualnego języka się nauczycie. 😊
Co ze słownikami?
Cóż, jeśli chodzi o słowniki, to mam jedną radę – nie ufajcie im bezwzględnie. Też się starzeją, a ich autorzy nie zawsze są w stanie przewidzieć każde użycie danego słowa. Ze słownikami i internetowymi translatorami jest jak z ruchem drogowym – obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Jeśli słownik mówi Wam, że papryka po angielsku to paprika – ok, pewnie tak jest. Ale… No właśnie. Słownik podał Wam nazwę przyprawy, ale nie przewidział, że chodzi Wam o warzywo. A warzywo to a pepper. Teraz z kolei słownik może Wam powiedzieć, że pepper to pieprz. To prawda. Ale pepper. A ja napisałam a pepper. A to już papryka. Zielona, żółta, czerwona czy nawet chili. Jak Red Hot Chili Peppers… I można by tak bez końca, dlatego jeszcze raz uczulam – trochę krytycznego podejścia w nauce języka jest konieczne. A więc – czuj duch! 😊