23 kwietnia to data, którą UNESCO wybrało na Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Obchodzimy ten dzień od 1995 roku i ma on, po pierwsze, promować czytelnictwo, a po drugie – przypominać o ochronie własności intelektualnej – w tym praw autorskich do książek (nie tylko do ich treści, ale także np. do ilustracji, adaptacji czy wykonań artystycznych). Więcej o samym Dniu Książki przeczytacie tutaj, a ja z tej okazji wspomnę tylko o paru sprawach, które leżą mi na sercu – zawodowo, jako redaktorce, i prywatnie, jako czytelniczce.
Przede wszystkim od kilku lat z przykrością patrzę na dane dotyczące czytelnictwa w Polsce, publikowane co roku przez Bibliotekę Narodową. Więcej szczegółów możecie znaleźć tutaj, ale najsmutniejsza informacja jest taka, że już od dłuższego czasu czytelnictwo w naszym kraju utrzymuje się na zatrważająco niskim poziomie, np. w 2015 roku było to 37%. Ten wynik pokazuje, że 63% Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki, nawet najkrótszej! A żeby zostać zaliczonym do tych chwalebnych 37% wystarczyło przeczytać tylko jedną książkę… Czy naprawdę nie dostrzegamy już wokół siebie nic poza pracą, zakupami, odkurzaczem, telewizorem i komórką? Nawet nie chcę pisać tutaj o oczywistościach, że trudno wymagać potem od kogoś, żeby potrafił cokolwiek składnie napisać (CV, list motywacyjny, pismo do urzędu), skoro ze słowem pisanym obcuje tylko w gazecie z programem TV albo w sms-ach, chciałabym tylko przypomnieć, że jesteśmy ludźmi, a nie robotami, i o nasze człowieczeństwo powinniśmy dbać m.in. poprzez kulturę, a książka jest najłatwiej dostępną i jedną z najtańszych form obcowania z kulturą (biblioteki!), dlatego potraktujmy dzisiejszy Dzień Książki jako dobrą okazję do zmiany nawyków! 🙂
Martwi mnie też trochę to, że czytelnictwo mierzy się właściwie wyłącznie liczbą przeczytanych książek, a nie – także ich jakością. Przy czym wcale nie jestem zwolenniczką sięgania po książki wyłącznie z tzw. wyższych pobudek (dla „delektowania się” kulturą itd.). Uważam, że dobrze jest, kiedy książka sprawia po prostu przyjemność. I chociaż każdemu przyjemność sprawi inny rodzaj książki, to chciałabym, aby miłość do dobrych książek i umiejętność wyławiania ich spośród tych złych były dzieciom zaszczepiane już we wczesnych latach. Wystarczyłoby dostosować program lektur do wieku oraz zainteresowań dzieci i pokazać im, że są książki takie i inne. Trudno bowiem zachęcić do czytania przez prezentowanie samych staroci – nawet, jeżeli są to literacko piękne starocie. I dobrze byłoby dzięki temu sprawić, by książka była kojarzona z dobrą rozrywką. Ja bowiem osobiście rzadko patrzę na książkę jako na „dobro kultury”, właściwie – wciąż zaganiana – najczęściej chcę się po prostu zrelaksować i sięgam po coś lekkiego, choć często mam wtedy wyrzuty sumienia, że zamiast popracować nad smakiem literackim i – przynajmniej niekiedy – wziąć z półki coś bardziej rozwijającego intelektualnie, miotam się gdzieś między Miłoszewskim a Horowitzem… (nic obu autorom nie ujmując!). I gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewają słowa mamy, w dzieciństwie słyszane przynajmniej raz w miesiącu: „Poczytałabyś coś wartościowego, a nie tylko te Holmesy i Holmesy!”… Wezmę to dziś pod uwagę, Dzień Książki zobowiązuje! 😉
Kolejna rzecz, która spędza mi sen z powiek, to oszczędności, które dotknęły rynek książki. Wydawcy, w pogoni za obniżeniem kosztów, coraz częściej rezygnują z redakcji czy korekty. W rezultacie na rynku pojawiają się książki, które jeszcze kilka lat temu nie miałyby prawa ujrzeć światła dziennego. Nie chcę wymieniać tytułu, ale niedawno trafiła w moje ręce książka, którą z trudem przeczytałam do końca – aż roiło się w niej od błędów. I nie chodzi mi o drobne wpadki interpunkcyjne, ale o naprawdę poważne błędy językowe. Zajrzałam na stronę redakcyjną i… okazało się, że tłumaczem, redaktorem i korektorem była jedna i ta sama osoba! Rzecz dawniej nie do pomyślenia – przecież naprawdę nie chodzi o mnożenie etatów, tylko o prawdziwą, żmudną pracę nad książką – wyłapywanie błędów i drobnych literówek, które oczom jednego człowieka umkną na pewno – zawsze konieczne jest bowiem „świeże oko”, które jeszcze tekstu nie widziało. Jako redaktor wiem dobrze, że gdy czytam tekst po raz piąty, nie widzę w nim już nic niepokojącego (oko się przyzwyczaiło), natomiast pierwsza osoba, która czyta go po mnie mówi od razu: „Tu powinno być „ą”, a nie „a”…”. Redaktor i korektor są książce potrzebni, nie wolno oszczędzać na tym etapie! Można użyć cieńszego papieru, zrezygnować z niektórych efektów wizualnych, ale nigdy – z korektora (a jeśli już o korektorze mowa, to polecam Wam blog Uli Łupińskiej, który może się Wam przydać w przypadku wątpliwości językowych – sama bardzo lubię go odwiedzać)! 🙂
O samych prawach autorskich nie będę dziś zbyt wiele pisała, chciałabym tylko uczulić Was na to, że Internet to nie jest wysypisko rzeczy niczyich, i że jeśli coś można przeczytać w Internecie, to wcale nie znaczy, że znalazło się tam legalnie i że można z tego dowolnie korzystać. Tak nie jest. Starajcie się szanować cudze mienie – a są nim teksty, ilustracje, filmy. Na pewno nie chcielibyście, aby ktoś bezprawnie korzystał z owoców Waszej pracy – więc szanujcie cudzą! Zachęcam Was do odwiedzenia strony legalnakultura.pl, na której znajdziecie nie tylko informacje na temat tego, jak legalnie korzystać z dóbr kultury dostępnych w Internecie, ale także – obszerną bazę źródeł, z których legalnie możecie uzyskać książki, grafiki, muzykę czy filmy.
Aha, przypominam, że 23 kwietnia nie tylko Dzień Książki! Tego samego dnia obchodzimy też Dzień Języka Angielskiego oraz Dzień Św. Jerzego (patrona Anglii). Jeżeli chcecie przeczytać coś na ten temat (i np. poznać symbole Anglii), to – zapraszam! 🙂
Rety, rety, dziękuję pięknie za polecenie ♥