Publikuję ten post 7 maja, dokładnie pomiędzy dwoma dniami, kiedy to Dzień Europy jest obchodzony. 🙂 W krajach, które są członkami Rady Europy, ale nie należą do Unii Europejskiej (a jest ich aż 19!), dzień ten obchodzi się zazwyczaj 5 maja (to data ustanowienia Rady Europy, które miało miejsce 5 maja 1949 roku), a w krajach Unii Europejskiej – 9 maja (to z kolei data przedstawienia tzw. Planu Schumana, który to plan przedstawiono 9 maja 1950 roku, a który zakładał utworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali). Więcej o obchodach Dnia Europy możecie przeczytać tutaj, a ja oczywiście skorzystam z okazji, żeby napisać choć parę słów o językach. Zwłaszcza europejskich.
Obecnie w Unii Europejskiej status języka urzędowego mają 24 języki. W każdym z tych języków można zwracać się do instytucji europejskich. Unia Europejska stawia podobno na wielojęzyczność i swoją polityką edukacyjną dąży do tego, aby każdy jej obywatel posługiwał się – oprócz swojego języka ojczystego – co najmniej dwoma innymi językami. Nie wiem, czy odnosi w tym sukces… Są nacje, które nie palą się szczególnie do nauki innych języków. Jedni nie widzą takiej potrzeby (zwłaszcza celują w tym Anglicy). Inni uważają, że to ich języka powinno się uczyć (to z kolei częsta przypadłość u Francuzów, ale też – spoza naszego europejskiego ogródka – Chińczyków)…
Jeżeli jesteście zainteresowani szczegółami dotyczącymi europejskich języków i unijnej polityki wielojęzyczności, to więcej danych (np. o językach lokalnych, których mamy w UE aż 60) znajdziecie tutaj oraz tutaj. Ale warto rzucić też okiem np. na tę stronę, gdzie na 23 mapach znajdziecie bardzo ciekawe informacje dotyczące m.in. pochodzenia języków europejskich, liczby języków, jakimi posługują się Europejczycy w poszczególnych krajach, czy stopnia znajomości angielskiego w różnych krajach europejskich.
Nauczanie języków obcych w polskich szkołach
Mnie osobiście dręczy jedna rzecz – właśnie w nawiązaniu do unijnej polityki wielojęzyczności. Mianowicie: dlaczego program nauczania języków obcych w szkołach jest tak totalnie i absurdalnie nieprzemyślany??? Podam przykład z bliskiej rodziny: pewien młody człowiek w szkole podstawowej uczył się angielskiego. W gimnazjum – do tegoż angielskiego (który opanował w dość mizernym stopniu i którego nauczanie w gimnazjum rozpoczęło się praktycznie znowu od podstaw) doszedł mu francuski. Ten jako „drugi język” traktowany był – delikatnie rzecz ujmując – po macoszemu. Po ukończeniu gimnazjum tenże młody człowiek znał język angielski w stopniu zaledwie podstawowym (nawet nie średnio zaawansowanym!). Poznał też francuski w stopniu znikomym (praktycznie nie umiał zbudować poprawnego zdania).
W liceum nauczanie angielskiego ponownie rozpoczęło się prawie od podstaw (bo przecież trzeba było wyrównać poziom uczniów z różnych szkół). Jako „drugi język” doszedł… niemiecki. W ten sposób po kolejnych trzech latach nauki mógł poszczycić się znajomością angielskiego w stopniu niższym średnio zaawansowanym. (Nadal z trudnością się wysławiał!). Do tego doszła szczątkowa znajomość niemieckiego (ledwie budował zdania). Gimnazjalny francuski oczywiście uleciał mu z pamięci.
Więc pytam – kto to wymyślił? Jak można zmarnować 12 lat edukacji? Zmarnować, bo nie można inaczej nazwać opanowania w tym czasie zaledwie podstaw angielskiego. I tych paru słów w dwóch innych językach (których wspomniany młodzieniec obecnie nie pamięta w ogóle). Trudno winić jego samego – nawet gdyby chciał się uczyć, to na każdym etapie zaczynał od początku naukę angielskiego i naukę kolejnego języka bez kontynuacji poprzedniego. To jest ogromna porażka edukacyjna, zmarnowany czas i miliardy złotych. Na pewno nie jest to sposób na nauczenie młodzieży języków.
Najgorsze, że nie widzę, aby coś się zmieniało… To jest system, który zapewnia zatrudnienie nauczycielom („Mamy nauczycieli francuskiego? To niech ta klasa uczy się francuskiego!”), a nie – odpowiada na potrzeby uczniów („W gimnazjum miał francuski? To niech kontynuuje go w liceum!”). I dlatego pewnie długo nic w nim nie drgnie, bo potrzebna byłaby zmiana w podejściu do edukacji wyższej. Znany problem: brakuje inżynierów, a uczniowie zamiast kierunków technicznych – wybierają politologię czy zarządzanie. Następnie dziwią się, że nie mogą znaleźć pracy…
A gdyby tak…?
Pomyślałam kiedyś, że może warto byłoby przeprowadzić eksperyment i – oprócz angielskiego (który jest absolutną koniecznością) znowu zacząć uczyć… łaciny. Wiem, że to „martwy język”, ale to także doskonałe narzędzie służące do tego, aby nauczyć się… uczyć języków! Kto raz opanuje gramatykę łacińską, tajniki jej składni i fleksji, temu niestraszna będzie żadna inna gramatyka europejska! Ten też z łatwością opanuje hiszpańskie czasy i niemieckie przypadki! A przy tym – pozna słownictwo, które będzie doskonałą bazą nie tylko dla języków romańskich, ale dla prawie wszystkich języków europejskich! No, może poza węgierskim czy fińskim… – bo i w językach germańskich czy słowiańskich wiele słów pochodzi właśnie z łaciny.
Jeśli potraktujemy łacinę nie jako język obcy (ale przecież – jak wynika z przytoczonego przykładu – nauka „drugiego języka” w szkole i tak ma niewielki sens), lecz właśnie jako narzędzie, to może okazać się to dużo lepszą inwestycją naszego czasu. Bo po co uczyć się jakiegoś przypadkowego języka (choćby niemieckiego czy francuskiego), skoro można nauczyć się po prostu „uczyć języka”. Potem – w razie potrzeby – błyskawicznie opanować rzeczywiście potrzebny nam w życiu język (bo może akurat będzie to holenderski albo rumuński)? Może należałoby to przemyśleć – co Wy na to?
Zostawiam Was z tym pomysłem. A tymczasem – matury prawie za nami, wakacje za pasem, warto zatem pomyśleć o… wakacyjnej nauce języków – zwłaszcza europejskich! Najlepiej robić to w praktyce, w naturalnym otoczeniu, dlatego – jak zwykle – zachęcam Was do wyjazdu na zagraniczny kurs językowy. Jego koszt jest porównywalny do zwykłych wakacji, a korzyści – dużo większe! O tym, dlaczego warto wyjechać, pisaliśmy już tutaj – tym poście możecie też przejrzeć ofertę wakacyjnych kursów językowych.