Jak się miewają Wasze postanowienia noworoczne? Psssssst… Szkoda gadać. No właśnie, to tak jak u mnie, angielski i sport... Dyżurne postanowienia każdego roku: żeby zacząć, żeby regularnie, żeby było widać postępy, i co? I nic, rozchodzi się po kościach, a szkoda, bo systematyczność naprawdę popłaca. Nic nie kosztuje, a w dodatku oprócz wymiernych efektów w konkretnej dziedzinie daje nam poczucie spełnienia i satysfakcji z efektów własnej, nieciężkiej pracy.
Ćwiczenie czyni mistrza. Übung macht den Meister. Practice makes perfect. L’esercizio è un buon maestro. C’est en forgeant qu’on devient forgeron…
Dawno, dawno temu, kiedy chodziłam do IV lub V klasy szkoły podstawowej, borykaliśmy się z polską ortografią. Było to w czasach, kiedy dysleksja czy dysortografia były jedynie terminami w słowniku wyrazów obcych, a kruluf i księrzniczki „leczono” wielokrotnym przepisywaniem poprawnej wersji wyrazu. Nasza Pani-Od-Polskiego (pozdrawiam serdecznie) 🙂 wpadła wtedy na pomysł „pięciominutówek” – małych, błyskawicznych dyktand, które odbywały się każdego dnia na początku lekcji. Dyktanda te były sprawdzane jeszcze w trakcie lekcji, zeszyty dostawaliśmy do domu, żeby poprawić błędy. Następnego dnia nauczycielka kontrolowała tylko wyrywkowo, czy nanieśliśmy poprawki. Cała akcja trwała jakieś trzy miesiące, a my wpadliśmy w taką rutynę, że natychmiast po wejściu do klasy siadaliśmy do pisania dyktanda. Pamiętam, że pofatygował się do nas nawet ktoś z dyrekcji na zwiady, bo po szkole rozniosła się fama, że bez problemu odróżniamy Jerzego od jeża i nawet gżegżółka nam niestraszna, nie mówiąc już o pszczółce.
A jak wygląda „pięciominutówka” 2.0?
O tak, ta metoda ma się świetnie i po kuracji odmładzającej nadal znajduje zastosowanie w szkole. Duża Mi w pierwszej klasie uczyła się liczyć do 20. Wiadomo, dzieci mają jeszcze nawyk liczenia na palcach, wszystko idzie wolno i często polega na zgadywaniu. Pani wprowadziła więc w klasie „Mathe-Frühstück” – „Śniadanie matematyczne”. Każdego dnia dzieci dostawały proste zadania z dodawania i odejmowania i jedną minutę (!) na ich rozwiązanie. Zadania podzielone były na etapy, od jedynek przechodziło się do dwójek, trójek itd. Celem tych ćwiczeń była nauka liczenia „w głowie” (dzieci po prostu nie miały czasu na liczenie na palcach). Dzieciaki nabyły też rutynę w liczeniu i utrwaliły podstawy matematyki. Cel osiągnięto, a przy okazji wyszło na jaw, że jedna z dziewczynek cierpi na dyskalkulię. Myślicie może, że dostała „zwolnienie z matematyki”? Wręcz przeciwnie, chodzi teraz na ćwiczenia do specjalnej poradni matematycznej i powoli dogania klasę.
I tylko, żeby nam się chciało chcieć… Motywacja do działania to połowa sukcesu, nie na darmo Martyna (tutaj) i Iza (tutaj i tutaj) radzą, jak się wziąć za siebie.
Wiosna idzie, do dzieła!