Mały poliglota – jak wychowywać dziecko wielojęzyczne

Mały poliglota

Języki obce od pewnego czasu przestają być takie obce, a nasze maluchy najczęściej już w przedszkolu odkrywają, że jedna rzecz może mieć różnorodne nazwy, że jabłko to także np. apple. Coraz więcej rodziców wychowuje swoje dzieci w dwóch lub kilku językach. I zwłaszcza na początku zadają sobie wiele pytań – np. jak zorganizować komunikację w rodzinie, który język będzie bazowy, a który będzie tym drugim…

Jako że moje dzieci są „tylko” bilingwalne, poprosiłam o rozmowę Sylwię Gliniewicz, tłumaczkę i nauczycielkę języka angielskiego, autorkę książek dla dzieci. Jej trzyletni synek Jaś to właśnie dziecko wielojęzyczne – mały poliglota. 🙂

Kasia: Ile języków może pomieścić dziecięca główka? Twój synek dorasta otoczony językiem polskim, holenderskim, niemieckim, angielskim… Jak to wygląda na co dzień?

Sylwia: Dzieci potrafią nauczyć się wielu różnych rzeczy i to w relatywnie krótkim czasie, dlatego myślę, że bez problemów poradzą sobie z opanowaniem więcej niż jednego języka. Ze względu na pewną asymetrię w komunikacji w pierwszych miesiącach życia dorosłym może wydawać się nieprawdopodobne, że taka mała kruszynka, która jest zdolna jedynie do niewerbalnego sposobu porozumiewania się, jest aż tak bystrym obserwatorem i słuchaczem, czekającym tylko na okazję, aby zabłysnąć nowym słowem czy nawet pełnym zdaniem.

Moja rodzina to istna wieża Babel. Słychać tu na co dzień kilka języków. Kiedy Jaś był malutki, razem przeglądaliśmy i czytaliśmy książeczki w różnych językach. Urządzaliśmy sobie dni angielskie, niemieckie, niderlandzkie i oczywiście dni polskie, kiedy „mówiliśmy” tylko w danym języku przez pewną część dnia. Odkąd Jaś stał się samodzielny językowo, to on wymyśla temat lub wybiera książeczkę, która interesuje go najbardziej, i wokół tego budujemy nasz językowy świat. Wymyślamy także różne nonsensowne zabawy, w których bawimy się językiem, słowami, a właściwie ich brzmieniem. Do takich zabaw zainspirował mnie Theodor Seuss Geisel znany jako Dr. Seuss i jego „Hop on Pop”.

K.: Czy – decydując się na wychowanie wielojęzyczne – kierowałaś się doświadczeniami innych rodziców, czy może publikacjami popularnonaukowymi?

S.: Przyznam, że wychowując dziecko wielojęzycznie, nie kierowałam się doświadczeniami innych rodziców ani literaturą na ten temat. Jedyny poradnik, do którego często sięgam, dotyczy… pielęgnacji roślin domowych. Staram się za to poskładać w całość wiedzę i doświadczenie, które zebrałam dzięki rodzinie i pracy zawodowej.

Drogowskazem są dla mnie doświadczenia z dzieciństwa, w którym obok języka polskiego miałam kontakt z angielskim, a to za sprawą mojej rodziny, która mieszka w kraju anglojęzycznym. Słuchając moich kuzynek, odkryłam, że język to paszport do innej krainy, w której można jeść M&M’s, oglądać palmy i słuchać Bruce’a Springsteena! Język obcy był dla mnie zawsze fascynującym obszarem, za którym kryła się inna kultura, inny sposób postrzegania rzeczywistości.

Poza tym, w moich językowych rozterkach przychodzi mi z pomocą literatura dotycząca nauczania języków i samo doświadczenie w nauczaniu języka obcego, które zaczęłam zbierać, odkąd skończyłam liceum i zaczęłam pracować jako nauczycielka (na początku jako wolontariuszka).

K.: Jak Jaś jest odbierany w przedszkolu, co mówią opiekunki na temat jego interakcji z innymi dziećmi?

S.: Jest odbierany bardzo pozytywnie. Jest dzieckiem przyjacielskim, ciekawym świata, które potrafi całkowicie skupić się na zabawie, zwłaszcza jeśli główną rolę odgrywają w niej samochody i pociągi. Jego wychowawczyni i opiekunki opisują go w samych superlatywach (bo nie znają go tak dobrze jak ja…). Jaś jest bardzo koleżeński i nie ma żadnych problemów z komunikowaniem się z innymi dziećmi.

K.: Czy uważasz, że Polacy za granicą mogą uzyskać wsparcie od instytucji danego kraju w pielęgnowaniu języka ojczystego? Znalazłam na przykład bardzo ciekawą broszurę informacyjną, skierowaną do rodzin polskich zamieszkujących Norwegię.

S.: Polscy rodzice mieszkający za granicą mają szansę w ten sposób pomóc dziecku w nauce języka ojczystego, ale takich ofert nie ma wiele i zazwyczaj nie są one skierowane do szerokiej grupy dzieci.

W Austrii rodzicom dzieci w wieku Jasia z pomocą przychodzi oferta bibliotek wiedeńskich, które organizują spotkania z małymi czytelnikami w ich języku ojczystym.

Starsze dzieci mogą poznawać język polski w szkole. Niestety, lekcji polskiego w tygodniu jest niewiele.

K.: Jak to wygląda w przypadku polskich placówek zagranicznych?

S.: Dzieci w wieku szkolnym mogą uczęszczać do Szkoły Polskiej w Wiedniu. Wiem, że Instytut Polski na początku roku organizował klub książki dla dzieci od 4 lat. Niestety, o innych inicjatywach ze strony polskich placówek za granicą nie słyszałam.

K.: A czy możliwe jest wychowanie dziecka dwujęzycznego w Polsce, kiedy oboje rodzice są Polakami i poprzez zintensyfikowane działania edukacyjne próbują „zaszczepić” w dziecku dwujęzyczność?

S.: Jestem pewna, że można wychować dziecko dwujęzyczne w Polsce. Podstawą takiego wychowania jest to, aby dziecko dobrze opanowało język ojczysty, kiedy zaczyna lub kontynuuje naukę języka obcego. Można metaforycznie powiedzieć, że nauka języka polskiego przypomina naukę chodzenia. Jeśli pewnie stoimy na dwóch nogach, wtedy dużo łatwiej nauczymy się jeździć na rowerze, czyli posługiwać się językiem obcym.

Rodzice powinni od wczesnych lat zaznajamiać dzieci z językami obcymi i to dla samej przyjemności, jaka płynie z procesu nauki. Można sięgać po książeczki w języku obcym przeznaczone dla najmłodszych, a nawet samemu zorganizować „klub książki” czy „klub malucha” w rodzinie lub wśród znajomych i przyjaciół.

K.: Jakich wskazówek udzieliłabyś rodzicom wychowującym dzieci kilkujęzyczne?

S.: Jedną z najważniejszych wskazówek, jakiej bym udzieliła, to niezmuszanie dzieci do nauki, a zamiast tego – zachęcanie i wspieranie ich rozwoju na różne, często nietuzinkowe sposoby. Nierzadko nasze ambitne plany mogą spalić na panewce i wtedy lepiej poczekać, aż dziecko samo „dorośnie” do nauki. Chcemy na przykład nauczyć dziecko liczyć po angielsku, czytając opowieść o sławnej gąsienicy, a tu nic, żadnego postępu. Menu gąsienicy jest ważniejsze od „matematyki”. Wówczas w kreatywny sposób można podążać za tym tropem i porozmawiać o jedzeniu, jego kolorze, zapachu czy smaku. Nie można natomiast zrażać dziecka do nauki, jeśli w danej chwili nie chce uczyć się literek.

Równie ważna jest radość z małych, czasami wręcz niezauważalnych kroczków, które dziecko wykonuje. To, co dla nas jest czymś mało spektakularnym, dla dzieci stanowi „wielki krok w historii ludzkości”. Nauka to przecież nieustanny proces, który składa się z takich małych etapów, a nie gotowy produkt, który można wytworzyć w jakimś „krytycznym” dla dziecka wieku.

Moja ostatnia wskazówka dotyczy znaczenia bezpośredniego kontaktu z dzieckiem. Jestem przekonana, że to ludzie i czas, którym się z nami dzielą, a nie technologia, są najlepszymi „nauczycielami” w życiu małych dzieci (i tych dużych także w znacznym stopniu).

K.: Dziękuję za rozmowę!

A jeżeli szukacie dalszych informacji na temat strategii wychowania dziecka dwu- lub wielojęzycznego, to możecie zajrzeć np. tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *